Aktualności  »  Wiadomości prasowe

SKLEPY SZYKUJĄ SIĘ DO OBEJŚCIA PODATKU HANDLOWEGO

PSD-1 - tak nazywa się nowy wzór formularza, na którym rozliczać się będą sieci handlowe. 1 września w życie wchodzi podatek detaliczny. Większość sklepów chce jego unieważnienia, a część robi wszystko, by go nie zapłacić. Eksperci są co do jednego zgodni – najbardziej przez tę daninę ucierpią średniej wielkości polskie placówki handlowe.

W czwartek - 1 września - wejdzie w życie ustawa o podatku detalicznym. PiS obiecał go jeszcze w trakcie kampanii wyborczej, a mówił o nim już od kilku ładnych lat. Sam pomysł został zaczerpnięty z programu Samoobrony.

Choć pierwotnie zakładano, że podatek obejmie tylko hipermarkety, i tak brzmiała nawet jego pierwsza nazwa, to ostatecznie zapłacić go będą musiały i stacje paliw, i sklepy odzieżowe, a nawet kioski Ruchu. O zwolnienie z nowej daniny starała się też Poczta Polska. Zasadniczo jej przychody ze sprzedaży znaczków nie będą objęte podatkiem detalicznym, lecz już od książek, kopert czy kalendarzy, sprzedawanych w swoich placówkach, parę złotych do budżetu państwa monopolista będzie musiał odprowadzić.

Od 1 września druk PSD-1 wypełnić będzie musiał każdy sklep, który miesięcznie ma ponad 17 mln zł obrotów z handlu detalicznego. Powyżej tej kwoty stawka podatku wyniesie 0,8 proc. sprzedaży. Jeśli sieć handlowa będzie mieć obroty powyżej 170 mln zł, to od nadwyżki zapłaci już 1,4 proc. podatku.

„Prognozowane wpływy w br. wyniosą 472 mln 640 tys. zł, a w przyszłym roku będzie to kwota 1 mld 590 mln 560 tys. zł" - zapisał rząd w projekcie ustawy budżetowej na 2017 rok.

Według szacunków money.pl, gdyby podatek detaliczny obowiązywał przez cały 2015 rok, to właściciel Biedronki, spółka Jeronimo Martins, musiałby zapłacić ponad pół miliarda złotych. Lidl już tylko ok. 160 mln zł, a Tesco - 140 mln zł. Choć nowa danina obniży podatek dochodowy, to i tak dla wielu sklepów oznacza ona ogromne koszty.

Walka na rabaty, ale od dostawców

Wszyscy więc próbują daniny uniknąć i przerzucić jej koszty na swoich dostawców. Jeszcze zanim prezydent złożył podpis pod ustawą, część sklepów już zaczęła żądać dodatkowych rabatów. Jak pod koniec lipca ujawnił money.pl, Stokrotka wysłała do kontrahentów list, w którym prosiła o obniżkę w wysokości 1,4 proc., obowiązującą od 1 września.

"Bezpośrednim powodem do tego wystąpienia jest wprowadzenie nowego obciążenia finansowego dla firm handlowych w postaci nowego podatku od sprzedaży detalicznej, ale wpływ na taki krok mają też szybko rosnące koszty pracy i obniżająca się rentowność handlu detalicznego" - napisał w piśmie prezes Stokrotki Dariusz Kalinowski.

Jak udało się nam ustalić, choć ujawnienie pisma odbiło się szerokim echem, to sieci nie zaniechały prób uzyskania rabatu.

- Pismo Stokrotki to jest kwintesencja aktualnych działań. Oczywiście, od opisania tej sprawy nieco się zmieniło. Nikt nie wysyła już maili ani listów. Robi się to na indywidualnych spotkaniach lub przez telefon. Prośby są jednak te same, powód zresztą też - mówi nam Andrzej Gantner z Polskiej Federacji Producentów Żywności.

Większość sieci działa bowiem na minimalnych marżach, więc nowy podatek może zabrać nawet całość ich zysków. Na przykład w latach 2008-2013 średnia rentowność netto największych detalistów tylko raz była wyższa niż 2 proc. Zazwyczaj oscylowała w granicach 1,5-1,7 proc. Była więc niemal równa drugiej stawce podatku handlowego.

- Podatek handlowy to nie problem dla Biedronki czy Lidla. Nie żartujmy. Po pierwsze, ich na niego stać. Po drugie, przerzucą koszty na dostawców. Po trzecie, ceny przez podatek nie wzrosną, a jeśli nawet, to nie w stopniu, w którym ktoś poszedłby do sklepu na rogu, a nie do Biedronki - twierdzi Marek Czachor, analityk Erste Securities.

Według niego najbardziej przerażone wizją podatku są nie największe sieci, a te średniej wielkości. Dla Polomarketu, Piotra i Pawła czy Almy koszty będą naprawdę spore, bo nie mają takiej skali jak Lidl czy Biedronka.

- One funkcjonują na dużo niższych marżach, bo w rozmowach z dostawcami nie są w stanie wynegocjować takich cen. W ich wypadku przerzucenie kosztów będzie trudne, bo i firmy produkujące żywność mają obecnie problemy z zyskami. Szykuje się więc ostra przepychanka – stwierdza Czachor. Jak dodaje, efektem tej walki było właśnie wspomniane pismo Stokrotki.

Jego opinię potwierdza Robert Krzak z Forum Polskiego Handlu, które zrzesza polskie sieci.

- Większość sieci zaniechało lub ograniczyło mocno swoją ekspansję. Tak zrobiły Piotr i Paweł czy Polomarket. Nieco odstaje od nich jedynie Stokrotka. Ograniczone plany inwestycyjne to efekt między innymi takiej formuły podatku handlowego. Cała nadzieja dziś w EuroCommerce - mówi Robert Krzak.

O co chodzi? EuroCommerce to najważniejsze w Unii Europejskiej zrzeszenie sieci handlowych. Należy do niej także Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji, której członkami są m.in. Lidl, Tesco, Biedronka czy Auchan. To ona za pośrednictwem EuroCommerce złożyła już w Brukseli skargę na polski podatek. Ta trafiła do Dyrekcji Generalnej ds. Konkurencji.

Komisja Europejska uratuje polskie sklepy?

Zdaniem prawników nowy podatek dyskryminuje zagraniczne sieci handlowe działające w naszym kraju. EuroCommerce twierdzi, że wpływy budżetowe z nowej daniny w ok. 95 proc. pochodzić będą od zagranicznych sklepów.

- Dostrzegamy wyraźną zmianę polityczną w Europie Środkowej i Wschodniej, której konsekwencją jest wyraźne faworyzowanie przez prawo lokalnych sprzedawców i dostawców oraz osłabienie konkurencji. Nowy polski podatek odstrasza od inwestowania i osłabia gospodarkę. Skutkować będzie też wyższymi cenami dla konsumentów – twierdzi Christian Verschueren, szef Eurocommerce.

Robert Krzak przyznaje, że choć jego Forum Polskiego Handlu oraz Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji zazwyczaj mają sprzeczne interesy, to tym razem się zgadzają i chcą zakwestionowania polskich przepisów.

Źródło: http://msp.money.pl/wiadomosci/podatki/artykul/podatek-detaliczny-podatek-handlowy,172,1,2145964.html